Wyświetleń:

Relacje

Wyjazd na mecz II rundy el. LM Budućnost Podgorica - Śląsk Wrocław (2:0), Podgorica 17-07-2012
KKN

Przygotowania
O przygotowaniach naszej grupy można byłoby napisać krótką nowelę z elementami dramatu i komedii. Jedno pośród nich było pewne - ktoś z KKN będzie tam na pewno. Na jak długo, z kim i jakim środkiem transportu pozostawało tajemnicą Poliszynela i tematem wielu dyskusji, często bardzo ostrych. O różnych godzinach, w różnych miejscach, były spotkania, które dotyczyły tylko tego jednego tematu. Decyzje ulegało zmianom i z wersji, która przewidywała 4 osobowe wakacje od niedzieli do piątku ze środowym meczem, skończyło się na 9 osobowym wyjeździe z planowanym półdniowym plażowaniem i powrotem od razu po meczu. Kluczowym okazała się krótka wizyta naszego kierowcy Mariusza w domu organizatora i decyzja, że zbieramy ekipę na naszego słynnego już busa, który na co dzień stacjonuje w Brzegu Dolnym.
Można było więc spokojnie przejść do zadań logistycznych - wyznaczania trasy i opłat z nią związanych, planowanych czasów przejazdu oraz formalności, np. zielonej karty, która została nam szczęśliwie z podróży do Lwowa. Wiedzieliśmy, że koszty podróży oraz jej trudy nie pozwolą zebrać wielu osób z niepełnosprawnościami. W związku z tym dołączyć trzeba było kilka osób „z zewnątrz”. Ostatecznie wśród 9 osób znalazły 4 sympatyczne osoby z ogłoszenia, 3 przyjaciół KKN - Kasia, Grzesiu i Mariusz oraz dwie osoby na wózkach - Martyna i ja. Zdecydowano, by wybrać trasę trudniejszą, lecz jednak bardziej ekonomiczną i podróżować przez Czechy, Słowację, Węgry i Serbię. Planowo mieliśmy wyjechać we wtorek o 10, by rano zameldować się na czarnogórskiej plaży w Petrovac i do meczu raczyć się morskimi kąpielami, słońcem i wszystkimi innymi dobrami, jakie oferują Bałkany.

Jazda
Rzeczywistość okazała się nieco brutalniejsza. Małe zamieszanie z ubezpieczeniem opóźniło nasz wyjazd o godzinę. Na terenie polski, Czech i Węgier droga przebiegała nieźle. Zabawa i integracja trwała w najlepsze. Wierząc, że mamy dobry czas pozwalaliśmy sobie na wyjątkowo częste i długie postoje. Przy okazji „Księgowa” kupowała kolejne winiety autostradowe. Problemy zaczęły się od Serbii. Zmęczenie, noc i ciężka trasa opóźniały trasę. Dodatkowo jeden z naszych uczestników wyprawy nad ranem nabawił się problemów żołądkowych. Do dziś nie znamy ich przyczyn. Podejrzanym jest serbski wirus, który chciał utrudnić eskapadę. Problem zniknął po kilku godzinach tuż przed granicą z Czarnogórą. Magiczna tabletka Janusza uratowała żołądek.
Górzysty teren spowodował coraz to częstsze spoglądanie na zegarek i wyliczenia, czy zdążymy zanurzyć ciała w morzach Adriatyku. Najgorsze było jednak przed nami. Granica Serbii z Czarnogórą. Po pokonaniu pierwszej jej części (serbskiej) natknęliśmy się na ogromne bariery i widok niemal jak z wojny. Mnóstwo oddziałów policyjnych, sporo przeszukiwanych kibiców i kontrola każdej osoby. Pojedyncze wychodzenie z busa i przeszukiwanie, otwieranie każdej torby, kamerowanie osób oraz wnętrza busa (!), brak komunikacji w języku angielskim (!!) i nakaz przelewania alkoholu ze szklanych butelek do plastikowych (!!!). W przypadku tego ostatniego i braku owych butelek z plastiku pozostały dwa warianty - wylać lub wypić. Po dokładnej kontroli, która trwała około pół godziny myśleliśmy, że spokojnie ruszymy w stronę morza. Ku naszemu zdziwieniu byliśmy przetrzymywani na granicy, by włączyć nas do kordonu, który pod eskortą policji miał jechać do Podgoricy. Co prawda droga do naszego nadmorskiego celu - Petrovac - wiodła przez Podgoricę, jednak wiedzieliśmy, że podążanie w grupie w asyście policji utrudni lub uniemożliwi nasz i tak skrócony odpoczynek. Widok i szum morza oddalały się z każdą minutę, a słyszane od celników i milicji „za 5 minut ruszymy” doprowadzało do szewskiej pasji. Gdy mijała 26 godzina jazdy (na granicy byliśmy o 11:30) wraz z kordonem ruszyliśmy w stronę Podgoricy. Zastanawiała nas logistyka podróży i późniejszego potencjału „wyrwania się” z miejsca meczu, by nie zostać „uwięzionym” w Podgoricy i czekać tam na mecz. Droga w stronę Podgoricy przebiegała dramatycznie wolno. Kręte drogi i specyfika kordonu potęgowała zmęczenie i zdenerwowanie. Poinformowano nas na granicy, że 130 km od granicy do Podgoricy pokonamy bez postojów, jednak ku naszemu zdziwieniu już po 50km stanęliśmy na postój. Jako, że w kordonie jechały dwa autokary i kilka osób, około setka osób rozeszła się po parkingu. To powodowało kolejne spojrzenia na zegarek i nerwy. Po wyruszenia z feralnego postoju trasa przebiegała równie słabo, a doniesienia o tym, że pobity został rzecznik prasowy Śląska, były kolejnym kamyczkiem do ogródka Czarnogórców. Dodajmy, że powodem dotkliwego pobicia był fakt, że rozmawiał on po polsku przez telefon. Pogratulować.
Na 14km przed Czarnogórą stała się kolejna niewyobrażalna rzecz. Było po 15tej, a kordon skręca na parking. My natomiast po szybkiej konsultacji stwierdziliśmy, że dłużej nie wytrzymamy i odłączamy się od grupy. Po chwili ucieczki usłyszeć można milicyjne sygnały, krzyki przez okno i zatrzymanie naszego pojazdu. Pełni furii funkcjonariusze podbiegli do naszego busa i kazali nam natychmiast zawracać. Wywiązała się kłótnia, w której mieszały się języki: serbski, polski, angielski. W gotowości były pałki. Obyło się jednak bez dantejskich scen. Po kilku minutach i stwierdzeniu służb, że „nie jest to bezpieczne” i naszej akceptacji tego faktu, mogliśmy odetchnąć z ulgą i być przez chwilę samodzielnym na drodze. Podjęliśmy próbę dojechania nad Adriatyk i spędzenia tam choćby godziny.

Odpoczynek
W połowie drogi pomiędzy Podgoricą a nadmorskim Petrovac mijaliśmy urokliwe jeziorko. Niezły czas sprawił jednak, że nadal podążaliśmy w stronę bardziej okazałego jeziorka - Adriatyku. Brak wiedzy i zmęczenie spowodowały, że zamiast płatnego nizinnego tunelu wybraliśmy krętą, ciężka, acz widokową drogę. Przed godziną 17 w końcu dotarliśmy do celu. Po 30 godzinach ciężkiej podróży ujrzeliśmy plażę, morze i przepiękne góry. Praktycznie cała ekipa długo nie czekała - zrzuciła ubrania i zanurzyła się w wodzie. Ulga nie do opisania. Nie przeszkadzała sól morska, wtedy ważny był tylko relaks i orzeźwienie. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, gdyż zaplanowaliśmy by już nieco po godzinie, czyli chwilę po 18, wyruszyć w stronę stadionu. Tankowanie na stacji i rozmowa z pracownikiem pozwoliły poznać drogę przez wcześniej wspomniany tunel. Wiedzieliśmy, że należy uiścić opłatę. 4km jazdy i bagatela 5 euro. Przy okazji wizyty na stacji powiedziano nam, że gracze z Buducnost nie należą do tuzów i powinniśmy łatwo zwyciężyć. Tam też usłyszeliśmy sympatyczne życzenia „powodzenia” i był to najładniejszy angielski, jaki dane było zasłyszeć w Czarnogórze.

Stadion
Po małych konsultacjach przy wjeździe do centrum Podgoricy zostaliśmy dość sprawnie pokierowani pod stadion. Mając ponad pół godziny do meczu zaparkowaliśmy samochody niedaleko wejścia. Znów konieczna była dyskusja z funkcjonariuszem, który koniecznie chciał polskie auta wywieźć na parking 300m dalej. Obawiając się o ich bezpieczeństwo znów zakpiliśmy z komend i zrobiliśmy po swojemu. Podobnie zresztą poczyniło kilka innych polskich pojazdów. Widok okolicy stadionu i wejść nie nastrajał optymizmem. Ogrom funkcjonariuszy, przepychanki, problemy z wejściem. Po kilkunastu minutach dzięki pomocy naszych kibiców znaleźliśmy się na sektorze. Jak można było podejrzewać, musieliśmy pokonać dwa rzędy schodów. Nie chcieliśmy znaleźć się oddzieleni od naszych kibiców na dolnej części trybuny, dlatego też szybko zapomnieliśmy o barierach architektonicznych. Niestety jedynym odpowiednim miejscem do zajęcia było przejście tuż przy wyjściu z trybuny. To mogło zwiastować potencjalne kłopoty. Wiedzieliśmy już na pewno, że będzie gorąco. No i było. Od razu po zajęciu miejsc dowiedzieliśmy się, że około 300 osób jeszcze nie weszło na stadion. Było 5 minut do meczu, a i perspektywy by dołączali oni do nas i razem z nami wspierali mistrzów Polski były nikłe. Początek meczu miał być kibicowsko niesamowity. Niestety oprawa, która była specjalnie przygotowany na ten mecz została zabrana na granicy serbskiej. Pirotechnika również została pojmana lub nie dojechała. Naszym kibicom pozostało więc odpalić kilka rac i innych środków pirotechnicznych, które upiększyć miały doping. Nie obyło się bez wymiany „uprzejmości”. Doping w pierwszej części dość słaby. Może to zmęczenie, a może ciągłe oczekiwanie na komunikaty i reakcje związane z tym, że wielu kibiców stoi pod stadionem, część gdzieś w centrum Podgoricy, a jeszcze inni na jej rogatkach. Nasza flaga zawisła na górze sektora, co dokumentują zdjęcia. Po około pół godziny podjęta została decyzja o zdjęciu wszystkich flag i braku dopingu. Wszystko w ramach protestu dla skandalicznych zachowań służb. Wypuszczanie z sektora tylko po dwie osoby (po wodę lub do toalety), posiadania na stadionie broni ostrej (!!) czy zakaz wyjścia z meczu to tylko część „ciekawych” zachowań. Trudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby doszło do użycia broni ostrej...
W ramach protestu i solidarności piłkarze, którzy zostali poinformowani o tym, jak traktowani są nasi kibice, opóźnili nieco rozpoczęcie drugiej połowy. Zapadła decyzja, że solidarnie opuszczamy stadion. Nie było to jednak takie łatwe. Drogę zagrodziła policja „wpychając” z powrotem kibiców Śląska. Gdzieś po środku tej przepychanki znalazły się dwa wózki inwalidzkie. Tylko przytomność i pomoc naszych kibiców pozwoliła uniknąć tragedii. Do pertraktacji i dyskusji oraz pomocy w opuszczeniu stadionu włączyła się szefowa bezpieczeństwa oraz prezes klubu. Mimo trudnych negocjacji w miarę spokojnie opuściliśmy trybuny dopiero około 80 minuty. Jedynym pozytywem był wynik. Śląsk bezlitośnie wypunktował rywali i spokojnie wraca na rewanż we Wrocławiu.

Powrót
Po podejściu do busa okazało się, że musimy pomóc trzem chłopakom z Gdańska. Historia jednego z nich i metod przekraczania kolejnych granic nadaje się na epopeję. Niemniej jednak podczas gdy oni cudem dotarli na mecz, ich kierowca eskortowany był pod granicę z Bośnią. W związku z tym dowieźliśmy w nieco spartańskich warunkach trójkę w okolicy granicy Czarnogóry, gdzie mieli spotkać się ze swoim kierowcom i nieco poturbowanym samochodem.
Wszyscy kibice kierowani byli w stronę Chorwacji. Zdecydowanie psuło nam to plany i wizja powrotu przez Chorwację może i wydawała się łatwiejsza, jednak psuła wyliczenia i narażała na dodatkowe koszty. Nie było jednak odwrotu, a wracania ponad 100 km i jazda przez Serbię tylko przedłużała by pobyt w tym dziwnym kraju między Chorwacją a Albanią i sprawiała, że znów moglibyśmy mieć przygody. Należności związane z opłatami z autostradami w Chorwacji wynagrodziły widoki w Bośni i kraju Davora Sukera i Roberta Prosineckiego. Autostrada aż po granicę węgierską pachniała niemiecką solidnością. Jedyne, czego żałowaliśmy, że wraz z nią nie szedł brak opłat, znany doskonale z autostrad naszych zachodnich sąsiadów. Droga przebiegała dość spokojnie, a spotęgowane zmęczenie czasem nie pozwalało nawet narzekać. Na Węgrzech, które wybraliśmy, by uniknąć specyficznej opłaty na słoweńskich autostradach w postaci 30 euro za 81 km autostrady, nieco zabłądziliśmy i dopiero pomoc tubylców na jednej z węgierskich wiosek pomógł nam wrócić na właściwe tory. Przy okazji na ziemi węgierskiej dostaliśmy telefon od dziennikarza, by skomentować zajścia jakie miały miejsca.
We Wrocławiu na Szewskiej czekali cały wieczór, by nas przywitać. Zmęczenie i powrót po północy nie pozwolił jednak dotrzeć do naszej bazy i rozwieźliśmy wszystkich do domu. Problem spotęgował fakt, że serbski wirus robiący rewolucję francuską w żołądku przeszedł na jedną z kompanek naszej podróży.

Już we Wrocławiu zgodnie stwierdziliśmy, że podróż była warta zachodu, jednak zniszczyła nas fizycznie i psychicznie. Ciekawostką jest fakt, że praktycznie żadna ekipa z konwoju, z którego się urwaliśmy w drodze na mecz, nie dotarł na niego. Determinacja, zdecydowanie i brak uległości potrafi wiele zdziałać. Warto o tym pamiętać i nie podporządkowywać się bezmyślnym regułom, a stawiać na swoim. Szczególnie, gdy ma się silne argumenty.

Podziękowania:

  • dla Grzesia i Mariusza, czyli naszych kierowców za bezpieczną drogę
  • dla Kasi za nieocenioną pomoc
  • dla reszty ekipy za fajną atmosferę i spokojną jazdę
  • innych kibiców Śląska za empatię i zwracanie uwagi, że są osoby, które wymagają nieco więcej ochrony

Relacje sporządził Michał Fitas